Polub NaszePanstwo.pl na   

Alarm!

  • Kategoria: Polityka
  • Simon


W kinie popularnym jest cała masa klisz, bez których nie spełniałyby swojej roli: mają bawić rozrywką nieskomplikowaną, bardzo często idiotyczną, a już na pewno nie trzymającą się takich nieistotnych realiów jak fizyka czy logika. To oczywiste koncesje na rzecz zabawy, ludzie rozsądni wiedzą, że to coś w rodzaju slapstickowej konwencji i że nie ma sensu czepiać się odrealnienia i łamania praw natury w blockbusterach.
I tak mamy krążowniki Imperium, które w totalnej ciszy przestrzeni kosmicznej (brak ośrodka przenoszącego drgania, a więc dźwięk) buczą alarmem przypominającym ten na dwudziestowiecznych pancernikach. Na okrętach podwodnych zatroskaną twarz Seana Connerego czy innego tam Brosnana (wiem, jestem już mocno boomerem, teraz pewnie byłby to ktoś w rodzaju Cavilla) spowija czerwona poświata alarmów spowita grobowym buczeniem syren.
A u nas? Cisza. Straszna, zwodnicza, bagnista, trująca cisza. Tak, polaryzacja postępuje, środowiska polityczne się radykalizują, polityka coraz bardziej przypomina kiepski kabaret robiony po kosztach przez dyletantów, publika jest wkurzona lub zniechęcona, oszołomstwo nadaje ton, bagno się rozłazi i zalewa, zalewa, zalewa…
A wszystko to traktowane jest przez większość publiki z niesmakiem (poniekąd słusznie) – no tak, politycy mówią, że to najważniejsze wybory od trzydziestu lat, ale przecież niemal zawsze tak mówią? Aby wrócić do porównań kinematograficznych: otacza nas coś w rodzaju duszącej atmosferki kina lat dziewięćdziesiątych: wszystko to jakieś takie na drucikach, chyboczące się – już w kolorze na dobrej taśmie, ale z koszmarnym dźwiękiem, z mozolnie odrabianymi hollyłódzkimi kliszami, jakieś ponure, ubogie, udające prawdziwy świat atrapy zmyślonego życia. Męcząca, nieopłacalna komercja z pretensjami, która zawisła w próżni. Żadna radość. I żaden dramat.
 
I tak wygląda polityka w kraju, w którym mała klika prąca do dyktatury, mająca na czele zdecydowanego i biegłego w rzemiośle intryganta, powolutku gotuje społeczną żabę. Czy na Węgrzech, czy w Turkiestanie, czy w Polsce. Coś jak (coś mi z tym kinem dziś naszło) w „Czterdziestolatku” – niby komedia, niby kraj się gierkowsko rozwija, niby ludzie do czegoś tam aspirują – ale zza kadru, z tła, nieproszona – ciągle wyziera szara rzeczywistość, siermiężność, przygnębienie, rezygnacja – ubrana w smutny śmiech z nas samych.
Tak jest teraz i u nas. Wygląda to jak Titanic (a niech tam…), który tonie, a na którym orkiestra daje jeszcze pozór opanowania sytuacji. Wygląda to, jak scena z „Gwiezdnych Wojen” zrealizowana zgodnie z podstawami fizyki: oto olbrzymie krążowniki kosmiczne za chwilę się zderzą W KOMPLETNEJ CISZY.
 
Pamiętacie te czasy, kiedy jeszcze było inaczej? Ludzie nie uśpieni marazmem durnej propagandy mieli poczucie sprawczości, wpływania na stan rzeczy, istotności swoich przekonań? Pamiętacie czasy, kiedy równoważnik zdania: „i czasopisma” obalił rząd? Ja coraz mniej. Ugotowano nas, ugotowano nas jak żabę. To, co piętnaście lat temu było dla przeciętnie rozumnego człowieka nie do przyjęcia – dziś stało się rozsądną opcją i patriotycznym obowiązkiem. Nic dziwnego, że żaba zobojętniała.
Na jakich to toposach PiS parł do władzy? Ano, na mniemanym złodziejstwie poprzedniej ekipy, a już zwłaszcza na rzekomym złodziejstwie jej symbolu – Donalda Tuska. Donald Tusk, to mi ani brat, ani swat, owszem, podziwiam go i uważam za jednostkę wybitną (uwaga! Jarosława Kaczyńskiego też!), aliści nie jest to człowiek, który jest mi jakoś szczególnie bliski. Robi swoje, niech robi, ma z tego „hajs”, „fejm” i przyszłe miejsce w podręcznikach historii dla znawców waz epoki przełomu feudalnego na kapitalistyczny w Europie Środkowej.
Ale też nie jestem z kamienia: w stosunku do swoich zasług i tego, co sobą reprezentuje – rzygowiny, które na niego wylewa obecnie niełaskawie panująca nam mafia, ciągła nienawiść sączona w umysły proste, a podatne, systemowy proces kłamliwego zohydzania – na prostej zasadzie budują we mnie odruch empatii: ten człowiek nie zasługuje na PiS. My wszyscy nie zasługujemy.
 
Pamiętacie te czasy, kiedy było inaczej?
Ale można było powolutku wypełzać z zapajęczonej nory, oplecionej siecią intryg na rażące światło dzienne i powoli, ostrożnie, ale celnie i jadowicie kłamać {takie zalety młodej demokracji). Należało wcześniej zbudować imperium medialne i finansowe.
Wiem, wiem, wszyscy znamy te pojękiwania wodza pisiej rewolucji, podawane pasem transmisyjnym stada jego wiernej lemingozy: mainstream, sekowanie, prześladowania, ostracyzm medialny. To był taki początek gotowania żaby: już przed dojściem do władzy w 2005 roku Jarek miał na swoje usługi: „Rzeczpospolitą”, „Wprost”, „Gazetę Polską”, ojca – hatfu! – Rydzyka, powstające w tedy „W sieci” i „Do rzeczy”, Katarynę, Salon24 i Lisickiego, Jankowskiego, Karnowskich i Semkę posapującego w publicznej telewizji – bo przecież wtedy w „publicznej” – hatfu! – telewizji występowali ludzie różnych opcji politycznych.
Zapytacie, skąd ta wprawa w kłamstwie? Zakładam, że nie wszyscy  z was urodzili się za czasów dynastii Ming, jak ja – a zatem pokuszę się o zgrubne zarysowanie sytuacji.
 
Otóż nasz drogi gejowy Jarucha to nie jest ten pocieszny dziadek, którego próbuje się wam sprzedać (czasem nieświadomie). Jako bidnego idealistę, może błądzącego, ale bez konta, prawa jazdy, z kotkiem, nie umiejącego zrobić zakupów… Ot, taka pierdoła, która pewnie chce dobrze, tyle że niezaradna życiowo i dość durnowata w sumie jest.
 
Alarm. Alarm! Alarm!!!
 
To jest człowiek, który całymi dziesięcioleciami budował cierpliwie imperium finansowe i medialne, żeby dorwać się do władzy. To jest człowiek, który u progu lat 90-tych uwłaszczał się nie tylko na majątku postpezetpeerowskim (Express Wieczorny), ale który współpracował z agenturą i byłymi aparatczykami dla zbudowania swoich wpływów (pieniądze od KGB z funduszu „bankiera” PZPR Quandta, afera FOZZ, Art. B, Telegraf). To jest człowiek, który z brata bliźniaka zrobił wehikuł dorwania się do władzy (Lech był zawsze bardziej cywilizowany i koncyliacyjny, więc Jaro usuwał się w cień, pchając brata a to do NIKu, a to do Ministerstwa Sprawiedliwości…) To jest człowiek, który półtora roku rozmawiał z sowieckim agentem Wasinem, to jest człowiek, który zrobił z Wałęsy swoją pacynkę, aby go zniszczyć w pochodzie do władzy, to jest człowiek, który z jakichś powodów poza grą o władzę nie ma innych celów życiowych.
I to jest straszne. Ponieważ, jako się rzekło, w intrygach jest to człowiek wybitny, w cierpliwości to prawdziwy tytan, w ego jest niczym Goliat, a w nienawiści jest niezwyciężony.
 
Teraz, wbrew cywilizacyjnej ścieżce rozwoju, która rozpaczliwie szuka rozwiązań uniezależniających nas od szaleństwa jednostek – właśnie mamy jaskrawy atawizm. Ten człowiek stał się w Polsce de facto dyktatorem. Jeszcze nie na cały gwizdek, taką miał jednak jakąś nieśmiałość w sobie, może jakieś resztki przyzwoitości – ale tylko dzięki temu i UE w Polsce jeszcze nie ma białoruskiej dyktatury, a jest tragikomedia. I już śpieszę was uspokoić – w Polsce dyktatury nie będzie. Będzie trudno, śmiesznie, ponuro, będzie jak w kinie z lat 90tych – ale dyktatury nie będzie. Zawsze skończy się parodią: czy to będzie zamach majowy, czy czasy Bieruta, czy nasz nowopowstały antyniemiecki Gomułka, co to odrzuca telefony. Nie zrozumcie mnie źle: ludzie giną, szanse się zaprzepaszcza. Ale jednostkami, a nie setkami tysięcy. Blida, Lepper, Adamowicz.
 
Co pasuje do tej mafijnej potęgi, budowanej mozolnie przez lata? Kłamstwo. Włochate, obrzydliwe kłamstwo, wkładane do głów wyznawcom latami, szuflą, łopatą, kilofem, byle więcej, byle mocniej, czaszki wytrzymają. I to finezyjnie, nie tak na rympał: kłamstwo może być przecież nieporozumieniem, ćwierćprawdą, półprawdą, w trzech-czwartych-prawdą…
 
I tak oto Wałęsa był agentem (choć sam Jaro zrobił z niego prezydenta, kiedy jeszcze sądził, że będzie mu powolny), a Tusk jest Niemcem. Kradnącym Vat.
Furda tam, że rok do roku dziura vatowska jest już większa. Tusk kradł VAT, a  Morawiecki walczy z wyłudzeniami. Tusk ukradł OFE, pamiętacie? Bo przepisał połowę na ZUS. Morawiecki zrobił to samo, ale jeszcze potrącił 15 procent po drodze. Tusk ukradł OFE, a Morawiecki naprawia państwo. I nic ma wyznawcom nie zgrzytać, jak w orwellowskim „Roku 1984”, bo Jarosław odrobił lekcje. To nie jest zagubiony staruszek bez konta i nieświadomy, ile kosztuje kilogram cukru. To jest człowiek, który pod kierunkiem marksistowskiego promotora Ehrlicha nauczył się zasad peerelowskiego marksizmu, a mianowicie takich, że wszystko dzieje się w „bazie”, a nie „nadbudowie”.
To człowiek, który przyswoił sobie ubiegły system manipulacji masami tak dobrze, że próbuje go zaszczepić czterdzieści lat później.
Jego propsy? Ludzie mentalnie się nie zmieniają.
Jego klęska? Dwojaka. Po pierwsze, może i mentalnie się nie zmieniają, ale chcą zarabiać. Po drugie: jego diagnoza jest ogólnie słuszna, ale nie przystaje do rozwoju technologii. Tkwi w dziewiętnastym wieku, a swoboda wymiany poglądów w Internecie zmiecie jego zatęchły umysł – nie dziś, to jutro.
 
Parszywa zmiana zwiększyła zadłużenie kraju z biliona do dwóch, nie licząc trzystu miliardów kreatywnie pochowanych przez Pinokia, bo budżet, to teraz świstek papieru. KPO nie będzie, a zaraz od stycznia obetną nam nawet fundusze strukturalne.  Inflacja niemal najwyższa w Europie, złotówka leci na łeb, na szyję, koszt obsługi obligacji jest już horrendalny, socjal rośnie nawet szybciej, niż pogłowie administracji, kwitnie korupcja i nepotyzm, jakich niewidziano w tym kraju od XVIII wieku, pozycja międzynarodowa Polski leży, wszyscy nasi sojusznicy poobrażani, system prawny zamieniony w jakiś bolszewicki sterowany koszmar, najważniejsze instytucje państwa zmienione w żałosne atrapy, kontrwywiad i wywiad zniszczone przez sowieckiego agenta, który udaje szaleńca, pół narodu napuszczone na drugie pół bardziej nawet, niż w latach 40tych, szkolnictwo leży, służba zdrowia leży, media publiczne gorsze niż za PRL, propaganda jak za Gomułki, kompletny zanik społecznego zaufania do państwowych instytucji, pełzająca nacjonalizacja wielkich firm, ich wyprzedaż, brak inwestycji, a jeśli już są, to albo trzeba je zburzyć, albo są z d. wyjęte i nieopłacalne jak wielkie "budowle socjalizmu", mała grupka złodziei i nienawistników wprowadza dyktaturkę, cynizm, złodziejstwo i głupota stały się nagle patriotycznymi cnotami, a szczucie jest formą uprawiania polityki przez zagospodarowanie prostych umysłów plebsu propagandą o strukturze cepa. A to wszystko po to, żeby jeden staruszek pobawił się władzuchną i zemścił za to, że jest niedocenionym intrygantem.
 
Dla tego celu jego funkcjonariusz Glapiński, żyjący w willi ufundowanej przez rosyjską mafię, zaryzykuje pogrzebanie złotówki, bankructwo państwa, totalną degradację Rady Polityki Pieniężnej – dla utrzymania władzy przez ojca chrzestnego. W nadziei, że naród jest tak głupi, że uda się go oszukać już nie finezyjnie, ale najbardziej prymitywnymi metodami. Chcecie kiełbasy wyborczej? Bierzcie! Zrujnujemy budżet, państwo, walutę – byle nie odpowiadać za swoje kłamstwo i złodziejstwo. Zrujnujemy państwo już nawet nie dla ideologicznych mrzonek wodza, ale żeby nie trafić do pierdla za to, cośmy narobili.
Klasyczny pakt diabła.
 
A to jeszcze nie jest najgorsze. To się da jakoś naprawić, załatać, usprawnić.
Jest jedna rzecz, której temu człowiekowi nie wybaczę. Otóż jest to świadome budzenie w ludziach strachu i nienawiści. Pielęgnowanie złości, zawiści, podejrzliwości, antagonizmów.
Czy on wie, że płot na granicy z Białorusią postawiono głównie po to, żeby jego mini i wiceministrowie po 5000 euro sprzedawali wizy? Sądzę, że nie. Ale zło pączkuje, rozłazi się, powiela, czepia skały, jak powój. Wyssie wszystko. Skoro uczynił ideologią swoich rządów stawianie na ludzi pozbawionych zasad moralnych i czci – to czego się spodziewał?! Dokładnie tego się spodziewał. Wyjdzie w odpowiednim momencie i powie, jakie to choroby i pierwotniaki przenoszą emigranci.
Ten człowiek to czyste zło.
 
Jak to się skończy?
Młyny boże mielą powoli, ale nieubłaganie. To straszny wstyd, że jeden człowiek o nieustalonej proweniencji seksualnej i tożsamościowej może zawrócić prawie czterdziestomilionowy kraj z drogi rozwoju na drogę zatraty. W imię osobistych ans.
Ale jest też czysta kalkulacja ewolucji. Wygrywa to, co jest lepsze w przystosowaniu. Jesteśmy prawie czterdziestomilionowym krajem w środku Europy. Znormalniejemy.
Ale za tymczasowe szaleństwo złego człowieka o stalowej woli trzeba będzie zapłacić.
 
Już płacimy.
Polska będzie normalna. Zbyt dużo już w niej Zachodu, zbyt dużo cywilizacji, zbyt dużo ambicji.
Ale czemu tak pod górkę i przez kolczaste druty?!
 
Alarm, alarm, alarm! - może być dyktatura, wyjście z UE, wstyd na setki lat – ale czy tego chcemy? Polska i tak trafi na swoje cywilizacyjne miejsce, ale dlaczego musimy tam iść pokrzywami i przez zasieki, zamiast prosta drogą?
Alarm, alarm, alarm! – nie będzie budżetu, demokracji, wolności słowa, wolności gospodarczej, sprawiedliwości – czego wam jeszcze trzeba?!
 
Wyją wszystkie syreny, zalewa nas światło kogutów – dlaczego śpimy?
Dlaczego?!
 
PS: Żyjemy  w „postprawdzie”. Przyszłość jest nieznana. Zalewają nas terabajty propagandy, odwołujące się do najniższych instynktów. Jesteśmy igraszką kłamstwa kreowanego na kult, patriotyzm i jedyne słuszne podejście. Ale, uwierzcie mi, to nie jest nic nowego. Żyjemy tak od tysiącleci. Zdajcie się na gust, rozsądek, poczucie smaku. Na instynkt się zdajcie.
Albo wszyscy za ślepotę zapłacimy…

Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze

hacklink al hd film izle duşakabin fiyatları hack forum fethiye escort bayan escort - vip elit escort hacklink dizi film izle tüp bebek merkezi hacklink al crypter erotik film izle ataköy olgun escortataköy olgun escortizmir escortpuffskwايباحياباحيGüneşli EscortMerter Escortvozoljudi slot onlinehilarionbetloyalbahis